Cisza to coś, do czego mogłabym przywyknąć

Kilka dni temu pisałam, że żałuję przegapienia w kinach Grawitacji. Chyba trochę się pospieszyłam: otóż okazało się, że katowicki IMAX w ten weekend zaproponował dodatkowe seanse tego filmu (czyżby ktoś z IMAXu czytał mojego bloga?;). Czy muszę pisać, że natychmiast zabukowałam sobie bilet?

Nie zawiodłam się. Wizualnie film rzeczywiście zapiera dech w piersiach: kto nie chciałby choć na chwilę znaleźć się w kosmosie, by popatrzeć z góry na Matkę Ziemię, Błękitną planetę? Grawitacja dostarcza takich widoków co niemiara, plus oczywiście cały nieboskłon z oszałamiającą liczbą gwiazd, nie do zobaczenia z ziemi. Moje wyobrażenia co do tego obrazu okazały się najzupełniej słuszne, więc nie będę się powtarzać. Ale oczywiście pobyt w przestrzeni kosmicznej nie jest dla laików - przekonuje się o tym rychło pani doktor Ryan Stone, kiedy misja, w której uczestniczy zostaje dosłownie zmieciona z (nomen omen) "powierzchni ziemi" przez rój odpadków kosmicznych z zestrzelonego satelity. Przygoda zamienia się w piekło. Dwójka ocalałych astronautów dryfuje w przestrzeni kosmicznej, zdana na własne siły, bez łączności z centrum dowodzenia. Przerażenie początkującej astronautki udziela się widzom: bezradność walcząca z instynktem przetrwania. Znalezienie się w takiej sytuacji jest nie do ogarnięcia dla przeciętnego człowieka i dlatego budzi ogromne emocje. A od samego patrzenia na to ciągłe obracanie się i koziołkowanie w stanie nieważkości, mnie też zrobiło się niedobrze. A może to był raczej skutek bólu głowy, z którym niestety wyszłam z seansu? To przez stanowczo zbyt głośne nagłośnienie w kinie. Ja rozumiem: "głośniki o ogromnej mocy", jak reklamuje się IMAX, ale takie natężenie dźwięku to po prostu ogłuszający hałas - na pełnych akcji trailerach puszczanych przed seansem myślałam, że popękają mi bębenki (piszę to tak na wypadek, gdyby jednak ktoś z IMAXu czytał mojego bloga... ). Cisza [w kosmosie]- to coś, do czego mogłabym przywyknąć - tak, zdecydowanie. Nadal zachwyca mnie ścieżka dźwiękowa z Grawitacji, której teraz mogę słuchać z konkretnymi obrazami przed oczyma.

Jeśli ten film jest nudny (a spotkałam się z takimi opiniami), to nie wiem co mogłoby zainteresować kogoś, kto tak twierdzi. Powiem nawet, że spodziewałam się czegoś "spokojniejszego", mniej spektakularnego, tymczasem w Grawitacji cały czas coś się dzieje, a kolejne problemy, stające bohaterom na drodze do ratunku, wbijają widza w fotel. Sceną, która najbardziej zapadła mi w pamięć (i chyba nie zdradzam tu zbyt wiele, zresztą ci, którzy chcieli ten film zobaczyć, już go chyba widzieli) była ta, kiedy w drobny mak zostaje rozbita rosyjska stacja kosmiczna... Dramaturgia wydarzeń jest tak duża, że film będzie robić wrażenie nawet oglądany w domowy zaciszu, bez efektów 3D.

Treściowo Grawitację oceniam trochę słabiej: historia jest dosyć prosta i sprowadza się w zasadzie do walki o przeżycie - bez żadnych niuansów i wątków pobocznych. Proste, klarowne i na wielką skalę.

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później